Piłka jest okrągła a bramki są dwie.

>> Strona główna

SYLWETKA

>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz

POSCRIPTUM

>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki

W NASZYCH OCZACH

>> Fotografie

>> Wywiady
>> Artykuły

>> Księga gości

>> Kontakt

 


Chamstwo, tupet, bezczelność i zakłamanie

 

wtorek, 29 litopada 2010 r.

W środowym numerze "Przeglądu Sportowego" opublikowaliśmy wywiad z Jackiem Gmochem. Były selekcjoner reprezentacji Polski mówi w nim m.in. o kulisach pracy z kadrą oraz o swoim wpływie na polską piłkę w latach 70. i 80. Wypowiedzi te bardzo oburzyły reprezentantów Polski z tamtego okresu.

Poniżej publikujemy list otwarty, który wysłali do naszej redakcji. Zarzucają Gmochowi "chamstwo, tupet, bezczelność i zakłamanie", bronią zaatakowanego przez Gmocha Andrzeja Strejlaua, ówczesnego asystenta Kazimierza Górskiego.


Jacek Gmoch, zaproszony do współpracy przez Kazimierza Górskiego, kiedy ten był selekcjonerem reprezentacji Polski, po raz kolejny usiłuje fałszować historię naszego futbolu. Tym razem chamstwo, tupet, bezczelność i zakłamanie pana Gmocha osiągnęły pułap, wobec którego musimy zareagować tak ostro, jak nigdy wcześniej. My, zawodnicy najbardziej utytułowanej generacji polskiego futbolu - generacji 1972-1976.


Żarty się skończyły. A wobec tego, że twórca tych największych sukcesów, niezapomniany Kazimierz Górski nie żyje, tym bardziej jesteśmy zobowiązani do zajęcia stanowiska wobec chamskich wypowiedzi Jacka Gmocha.

Zostały one przedstawione w wywiadzie dla ?Przeglądu Sportowego" z dnia 24 listopada 2010 roku. Niezorientowany Czytelnik może odnieść wrażenie, że twórcą tych sukcesów był Gmoch. Dlatego z pełną odpowiedzialnością podkreślamy, że medal mistrzostw świata z roku 1974 i medale olimpijskie z lat 1972 i 1976 to zasługa trenera Górskiego - jego harmonijnej współpracy z zespołem, dzięki czemu do maksimum potrafił wykorzystać nasze duże niewątpliwe talenty.

Tymczasem Gmoch, który z medalem z roku 1976 nie miał już nic a nic wspólnego, na łamach ?Przeglądu" w swym awanturniczym zapamiętaniu twierdzi: ?(...) prawda jest taka, że to ja z matematykiem oraz informatykiem stworzyłem wtedy koncepcję rozwoju polskiej piłki i to jej zawdzięczamy wszystkie sukcesy w latach 1972-1986".

Nieprawda! A skandaliczność tej samooceny polega między innymi na tym, że Gmoch, mając niespotykany u innych selekcjonerów komfort przygotowań i poparcie najwyższych władz państwowych, z teoretycznie mocniejszą kadrą zawodniczą, nie potrafił na mistrzostwach świata zdobyć tego, co w 1974 trener Kazimierz Górski i w 1982 roku Antoni Piechniczek.

Niektórzy z nas grali w reprezentacji i za kadencji Górskiego, i Gmocha, a nawet Piechniczka. I doskonale pamiętamy tę atmosferę, która na Mundialu '78 w Argentynie nie pozwoliła w pełni skupić się na celu sportowym. Atmosfery dalece odbiegającej od tej z czasów Kazimierza Górskiego, nie tworzył nikt inny tylko Jacek Gmoch!

I niech nie zaciemnia on obrazu poprzez opowieści dziwnej treści. Jak choćby o informatyku, gdyż takowego przy kadrze w latach 1972-1986 po prostu nie było. A matematyk? Pojawił się dopiero wtedy, gdy Górski odszedł, a jego miejsce zajął Gmoch, w drugim półroczu 1976. Ale Wojciech Skoczek nie wniósł do naszej kadry niczego konstruktywnego. Jego analizy wskazywały na brak umiejętności znalezienia wspólnego mianownika między matematyką a futbolem. Przygotowane przez ten mini sztab arkusze obserwacyjne na mecze ligowe nie spełniały kryteriów przejrzystości i sprawności przy wypełnianiu, przez co ostatecznie spoczęły w zakamarkach siedziby PZPN jako zbędna makulatura.

Niezależnie od wydawania niebagatelnych środków na obsługę tych niby nowatorskich programów.
W ogóle nowatorstwo Gmocha jako trenera było wtedy w większości przypadków nakierowane wyłącznie na błysk, na mało eleganckie odcinanie się od renomowanych piłkarskich autorytetów, w tym Kazimierza Górskiego. Nie zapomnieliśmy, jak przed pamiętnym meczem z Anglią na Wembley, jesienią 1973 roku, na odprawie ogłosił, że rezygnuje z pracy przy kadrze. Lepszego środka demobilizacyjnego nie wymyśliliby nawet nasi rywale. Na szczęście nie rozpaczaliśmy, ponieważ Gmoch nie był nam do niczego potrzebny, a na dodatek dał jasno do zrozumienia, że nie wierzy w nasz awans do mistrzostw świata 1974. Kiedy jednak ten awans wywalczyliśmy, na chwilę spokorniał i wybłagał u Górskiego swą dalszą przynależność do sztabu. Ale naszego zaufania nie odzyskał już nigdy!

My naprawdę nieźle graliśmy w piłkę, na szczeblu reprezentacyjnym, ale i klubowym, gdzie szczytem naszych dokonań nie były kluby z Norwegii czy Grecji, lecz na ogół znacznie lepsze. A już szczytem hipokryzji w wykonaniu Jacka Gmocha jest nieustanne podkreślanie, że jego trenerski wizerunek w oczach Polaków psuli ubecy, że w ogóle jako szef kadry miał rzucane kłody pod nogi. Bo przecież w istocie dysponował on taką władzą, jakiej nie miał żaden inny selekcjoner biało-czerwonych. Był wręcz pupilem partyjnych dygnitarzy!

I jeszcze jeden bulwersujący cytat: ?To ja naprawdę byłem drugim trenerem w 1974 r., bo ten formalnie drugi (Andrzej Strejlau - red.) był tam tylko fasadą".

Kolejne kłamstwo! Równie chamskie, co bezczelne i niebywałe. Andrzej Strejlau fasadą?! Ten wręcz urodzony asystent Górskiego? Człowiek, pod wodzą którego wielu z nas zrobiło z kadrą młodzieżową furorę w mistrzostwach Europy U-23? Przecież to właśnie była naturalna droga do kadry Górskiego, a nie przywoływane przez Gmocha wątki informatyczno-matematyczne!
Gmoch nie krył swej niechęci do Strejlaua, obraża go, jak widać, do dziś. To dlaczego ?na pięć minut" przed wyjazdem na mistrzostwa świata do Argentyny zwrócił się z do szefów Legii Warszawa z błagalną prośbą o pozwolenie na udział jej trenera w sztabie mundialowym? A trenerem tym był właśnie Andrzej Strejlau...

Dość, bo nie zamierzamy tworzyć elaboratu. Ale zarazem mamy naprawdę dość tych obsesji i wyimaginowanych żalów wyrażanych przez Gmocha. Tych jego nie zmieniających się od lat taśm ?prawdy". Serdecznie dość mamy jego obsesji, teorii spiskowych i obrzydliwych zachowań.

Jako przedstawiciele najbardziej utytułowanej generacji w dziejach polskiej drużyny narodowej i zarazem dbający o dobre imię Kazimierza Górskiego, prosimy o to, by ten mąciciel, chyba z pasji i powołania, więcej już nie przeszkadzał polskiej piłce. Dla jej dobra!

 

Władysław Żmuda
Andrzej Szarmach
Jan Tomaszewski
Włodzimierz Lubański
Antoni Szymanowski
Lesław Ćmikiewicz
Marek Kusto
Kazimierz Kmiecik
Jerzy Kraska
Jan Domarski 

24 listopada 2010 rok

 

źródło: przegladsportowy.pl

 

Wywiad z Jackiem Gmochem, który oburzył Orły Kazimierza Górskiego

Panathinaikosowi będzie ciężko w meczu z FC Barceloną, bo Guardiola ma taką drużynę, że może ją prowadzić magazynier - powiedział były trener Panathinaikosu Jacek Gmoch.

PRZEGLĄD SPORTOWY: Niewiele brakowało, aby to pan usiadł na ławce w meczu z Barceloną. Ma pan czego żałować.
JACEK GMOCH: Nie można traktować tego w kategoriach żalu. Nie mogę czuć się rozczarowany, bo taka była umowa. Miałem ustąpić miejsca nowemu trenerowi, gdy tylko ten podpisze kontrakt z klubem. Oczywiście fajnie byłoby poprowadzić zespół w takim meczu, a byłaby też ważna sprawa dla Polski. Przecież dotąd żaden polski trener nie prowadził zagranicznej drużyny w meczu Ligi Mistrzów. Mogłem znowu dokonać czegoś ważnego.

PS: Wierzy pan w sukces Panathinaikosu?
Będzie ciężko, bo Guardiola ma taką drużynę, że może ją prowadzić magazynier. Jedynym słabszym punktem jest bramkarz. A tak na marginesie, dla mnie wybitnym trenerem jest Mourinho, a nie Guardiola. Na szczęście szkoleniowcem Panathinaikosu został Jesualdo Ferreira. To właściwy człowiek na właściwym miejscu. Niedawno pracował w lidze hiszpańskiej i to powinno mu pomóc.

PS: Jak to się w ogóle stało, że objął pan Panathinaikos? W Polsce odebrano to jako wielką sensację.
W Grecji to normalne, że jak się zwalnia trenera, to czasami prowadzenie zespołu powierza się doświadczonemu szkoleniowcowi. Zarząd ma wtedy czas na znalezienie nowego trenera, bo w trakcie sezonu nie jest to takie łatwe. O tym, że mam objąć zespół, dowiedziałem się w niedzielę. Zadzwonił prezes i powiedział: ?pomóż nam". Chodziło o to, by dalej nie tracić punktów w lidze. W Champions League szanse na awans i tak są niewielkie. Nie myślałem wtedy, na jak długo zostanę. Zawsze obejmując zespół pracuję, jakbym miał zostać 30 lat. Tylko w ten sposób mogę przekazać jak najwięcej energii piłkarzom. Dlatego nie myślałem, czy zaraz zastąpi mnie Ferreira, Perreira czy Paradzyndzel. Jestem trenerem do zadań specjalnych i mogę powiedzieć, że swoje wykonałem.

PS: Nie miał pan kłopotów ze znalezieniem wspólnego języka z piłkarzami? Teraz zarabiają więcej niż kiedyś i stali się przez to bardziej rozkapryszeni. Poza tym wielu z nich niekoniecznie musiało wiedzieć, co pan osiągnął.
Zawodnikom przedstawił mnie członek zarządu, ale oni przecież i tak wiedzieli kim jestem. Karagounisa znam od dziecka, Katsouranisa też od lat. Z kolei Cisse w szkółce Auxerre trenował z kuzynem mojej żony. Poza tym, choć o tym się oficjalnie nie mówiło, cały czas byłem na treningach drużyny. Z innymi też potrafiłem się dogadać. Dziś trener musi być motywatorem. To nie jest łatwe. Tę umiejętność na wysokim poziomie opanowało bardzo niewielu ludzi. Trzeba mieć charyzmę, a tego nie da się nauczyć. Z tym człowiek musi się urodzić. Poza tym mam ogromną wiedzę.

PS: Ale świat idzie do przodu, ciągle trzeba się dokształcać, bo inaczej zostaje się z tyłu.
I co z tego, że są te nowe technologie? Ze mnie śmieją się, że przekręcam nazwiska. Jakie to ma znaczenie? Co z tego, że młodzi znają nazwiska, statystyki itd. Ja potrafię przeanalizować grę i wyciągnąć właściwe wnioski.

PS: Od pana sukcesów w Panathinaikosie minęło już 25 lat. Nie boi się pan, że niebawem zostanie nieco zapomniany? Młodzi ludzie nie muszą wiedzieć, kim pan był.
Młodzi ludzie też mnie kojarzą dzięki swoim rodzicom. Dziś światem rządzą ludzie w wieku mniej więcej 45 lat. Czyli mieli po 20, gdy prowadziłem ten zespół. Byłem bohaterem ich młodości. I teraz przekazują to synom. Nieraz widziałem, jak ojciec mówił dziecku: to jest pan Gmoch. Gdy on był trenerem, Panathinaikos odnosił największe sukcesy. W Grecji mnie szanują, chciałbym, żeby w Polsce też tak było. Ile osób mówiło, że oni budowali wielką piłkę, a prawda jest taka, że to ja byłem jednym z twórców sukcesów. Piłkarze byli tylko wykonawcami. Bez nauczyciela uczeń jest nikim. A o mnie mówiło się, że Gmoch był jakimś dziwakiem, bo jadł ślimaki, a to wielcy piłkarze grali. Obraz mojej osoby był przez lata fałszowany.

PS: Komu na tym zależało?
To robota ubeków. Dziękuję za artykuł o nich w waszej gazecie. Oni niszczyli moje dzieło. A prawda jest taka, że to ja razem z matematykiem i informatykiem stworzyłem wtedy koncepcję rozwoju polskiej piłki i to jej zawdzięczamy wszystkie sukcesy w latach 1972-86. To ja naprawdę byłem drugim trenerem w 1974 r., bo ten formalnie drugi (Andrzej Strejlau - red.) był tam tylko fasadą. Przez tych ubeków polska piłka nie ma szans na rozwój, bo cały czas wszystko blokuje grupa, która przykleiła się po sukcesach z lat 70. i 80. Mówię: dość tego! Jak macie honor, popełnijcie harakiri. Wstyd mi też z powodu korupcji w polskim futbolu.

 PS: W Grecji też jest. Podobno Olympiakos przez lata zdobywał mistrzostwo, bo mógł liczyć na przychylność sędziów.
Ale jest inna skala. To margines, tu ustawia się może 10 procent meczów, a w Polsce było to 90 procent.

 PS: Cieszy się pan po zatrzymaniach kolejnych osób zamieszanych w ten skandal?
A z czego mam się cieszyć?

PS: Że eliminuje się oszustów.
To byłoby bardzo małostkowe. Mi jest po prostu smutno. Sprostytuowano polską piłkę. Zniszczono to, czemu poświęciłem tyle lat swojego życia.

PS: Wróci pan jeszcze na ławkę trenerską?
Nie myślę o powrocie na poważnie do tego zawodu. Że tak powiem, buty zawiesiłem już na kołku. Ale to była wyjątkowa sytuacja, którą można porównać do pracy selekcjonera. Nie ma już siły na codzienną harówę, ale można zmobilizować się na kilka dni zgrupowania. Dlatego mógłbym prowadzić tylko reprezentacje Polski i Grecji. Oczywiście z Polski nie miałem oferty i dobrze, bo nie chciałbym, by to błoto się do mnie przykleiło. Mogłem za to objąć kadrę Grecji, ale wtedy dostał ją Iordanescu, bo ja nie chciałem ulegać wpływom różnych menedżerów. Ale zdaję sobie sprawę, że - jak to śpiewał mój kolega z Pruszkowa, Wojtek Młynarski - trzeba wiedzieć, kiedy wziąć płaszcz przedostatni.

 

 

Rozmawiał w Atenach MACIEJ KALISZUK

źródło: przegladsportowy.pl

 

 

 

 

 

 

 

Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.